…dla sporządzenia jednego stołu.
Ale stół jest! W końcu zakończyła się budowa zestawu meblowego, zajmującego kąt obiadowy. Jest stół i dwie ławy. Razem mają 14 nóg, bo ławy są pięcionożne. No ale miało być o stole.
Więc najpierw powstała rama. Z desek po budowie, a nogi z kantówki którą dostałem w prezencie w tartaku. Po obróbce przywieźliśmy to w formie nie sklejonej, bo jakoś trzeba było zmieścić w samochodzie. No a żeby skleić, trzeba było ponad dwumetrowych ścisków. Akurat miał przyjechać stolarz, co nam okna robił, więc zagadnąłem czy by nam ścisków nie pożyczył na noc, a jakże zgodził się, tylko akurat śnieg spadł i powiedział że z drogi do domu to już sam sobie przyniosę w tym śniegu. Co to jest ścisk przynieść, pomyślałem…. No ale to nie były ściski z Castoramy, tylko prawdziwa kowalska robota. Ten lżejszy ważył dobre 35 kilo! Tak sklejona rama długo czekała na blat. Początkowo też miał być z desek po budowie, ale w suszarni się powichrowały, połódkowały i skończyły ostatecznie jako fronty w kuchni. A na blat w tartaku zamówiłem jesion. Miesiąc czekałem aż się wysuszy, przyjeżdżam a on krótki jakiś. No i okazało się ze ktoś zabrał mój dłuższy, a został krótszy. Więc znowu miesiąc czekania. Potem to już z górki, czyli jeszcze kilkanaście godzin pracy. Struganie, kołkowanie, klejenie – najpierw po trzy deski i znowu struganie tych poklejonych. I z tych 3 razy po 30 wyszedł blat na 90 szeroki. 9 desek, z 50 kołków i … prawie litr kleju!
Ostatnie szlify to była dopiero zabawa. Kilka godzin mocowania się ze szlifierką taśmową – ja ciągnę w jedną, a ona w drugą a stół się szlifuje. Zakwasy miałem prawie tydzień. Pakowanie i 400 km na dachu samochodu zeszło bez przeszkód, na tyle na ile oczywiście ciągłe przenoszenie ważącej ponad 50 kilo dechy może być bez przeszkód. I w końcu ostatnie wygładzanie, 3 warstwy oleju, i montaż do ramy. I w końcu można było zjeść śniadanie przy porządnym stole!
No i na koniec ogromne podziękowania dla Marka, który również nad stołem się mozolił, użyczając swej wiedzy, maszyn i rąk.